Od lat karmieni jesteśmy jedną, powtarzaną jak mantra tezą: słońce wywołuje raka skóry, trzeba go unikać. Straszy się nas czerniakiem, przebarwieniami, przedwczesnym starzeniem. Koncerny kosmetyczne i media zbudowały wokół promieniowania UV atmosferę grozy, a kremy z filtrem stały się niemal religijnym rytuałem. Ale czy naprawdę słońce jest naszym wrogiem? A może to kolejne zakłamanie współczesnego świata, za którym stoją miliardy dolarów zysku?
Ludzkość żyła ze słońcem przez tysiące lat – bez filtrów, bez kremów, bez SPF 50. To dzięki słońcu organizm produkuje witaminę D3, która wzmacnia kości, odporność, chroni przed depresją, chorobami autoimmunologicznymi, a – co najważniejsze – może mieć działanie antynowotworowe. Tak, dobrze czytasz: światło słoneczne chroni nas przed rakiem.
Problemem nie jest samo słońce, ale sposób, w jaki z niego korzystamy. Organizm potrzebuje ekspozycji na światło – codziennej, krótkiej, stopniowej. Skóra musi się adaptować do promieni UV. Jeśli przez wiele miesięcy przebywamy w biurach, autach, siłowniach i mieszkaniach – a potem nagle polecimy na Majorkę, gdzie 40-stopniowe słońce praży naszą bladoróżową skórę przez kilka godzin dziennie – to jasne, że dojdzie do poparzeń. I to właśnie oparzenia słoneczne, nie sam kontakt ze słońcem, są czynnikiem ryzyka rozwoju nowotworów skóry.
Zakłamana teza, która służy tylko jednemu
Narracja „słońce = rak” to idealne podłoże do sprzedaży. Kremy z filtrami, samoopalacze, odzież UV, suplementy – to ogromny rynek. I jak każdy rynek, potrzebuje strachu, by istnieć. Prawda jest jednak mniej medialna: umiarkowane, codzienne korzystanie ze słońca nie prowadzi do raka skóry. Wręcz przeciwnie – jego unikanie może osłabiać organizm, powodować niedobory i zaburzać naturalne mechanizmy obronne.
Statystyki zachorowań na raka skóry są najwyższe… w krajach najbardziej rozwiniętych, gdzie promuje się unikanie słońca i obsesyjne stosowanie filtrów. Paradoks? Nie. Po prostu wynik nienaturalnego stylu życia i promowania „ochrony”, która odcina nas od tego, co najbardziej naturalne.
Słońce to nie wróg – wrogiem jest brak rozsądku
Kluczowe słowo: UMIAR. Słońce nie jest naszym przeciwnikiem, jeśli korzystamy z niego mądrze. Krótkie sesje w promieniach – 15-30 minut dziennie z czasem je wydłużając – bez kremów, wystarczą, by uzupełnić witaminę D i dać organizmowi niezbędną energię. Jeśli planujemy długą ekspozycję – lepiej schować się w cień, założyć kapelusz, a nie polegać wyłącznie na chemicznym filtrze wchłanianym przez skórę.
Trzeba zrozumieć, że organizm ma zdolność adaptacji. Skóra przyzwyczajana stopniowo do słońca staje się naturalną tarczą ochronną. Poparzenia nie występują wtedy wcale. Natomiast nieodpowiedzialne opalanie się „na zapas” przez kilka godzin po długim okresie izolacji od słońca to igranie z ogniem – dosłownie.
Wymyślono problem – rzekomo śmiertelne promienie słońca – i od razu zaoferowano „ratunek”: filtry, kremy, chemiczne osłony. I jak zwykle, problem, który nie istniał w naturalnych warunkach, stał się produktem. Tymczasem słońce nie zabija – zabija głupota, brak umiaru i ślepa wiara w marketing. Prawda jest prosta: nie musisz się bać słońca – masz się go nauczyć. Jak ognia, jak ostrza noża, jak życia. Mądrze korzystane, daje siłę. Nadużywane – rani. Ale to nie słońce temu jest winne.
Maciej Jaworski FAT OUT
Autor mieszka od 20-lat w Irlandii (Co. Cork) w wolnym czasie uwielbia czytać książki, gotować oraz spacerować z psem – Staffikiem. Posiada wieloletnie doświadczenie udokumentowane certyfikatami z dziedziny dietetyki, kulturystyki, powerliftingu. Pomaga ludziom w powrocie do zdrowia po kontuzjach, pomaga w chorobach metabolicznych i problemach hormonalnych oraz współpracuje z osobami z nadwaga. Obecny Mistrz Świata, Mistrz Irlandii oraz Vice-mistrz Polski w Bench Press.

