Nasza Gazeta w Irlandii Zostawiłam wszystko dla miłości wyśnionej - Portal Polonii w IrlandiiPortal Polonii w Irlandii

Zostawiłam wszystko dla miłości wyśnionej

Tak, ja to zrobiłam! Zostawiłam Polskę dla faceta. Dla niektórych wyda się to piękne i romantyczne, dla innych śmieszne i patetyczne. Ale mnie wtedy nic nie obchodziło, nie słuchałam nikogo.

Świeżo po obronie pracy magisterskiej wylądowałam w całkiem obcym mi kraju, bez znajomości języka, bez przyjaciół, bez rodziny. Za to miałam jego, mojego faceta, wreszcie!

Poznałam go w czerwcu 2007 r. po czwartym roku studiów, przez wakacje mieliśmy pobieżny kontakt telefoniczny i przez, obecne wtedy na każdym komputerze, Gadu Gadu. W październiku spotkaliśmy się po raz kolejny i to było to: trafiła mnie zabłąkana strzała Amora i zupełnie straciłam głowę.

Hormony zaczęły dosłownie kipieć w moim mózgu, dopamina i serotonina zalały szarą istotę, uniemożliwiły trzeźwe myślenie. Byłam otumaniona niczym po zażyciu silnych narkotyków. Pierwsze czerwone flagi, które ja absolutnie zlekceważyłam pod wpływem tego ogłupienia, pojawiły się już w przeciągu pierwszego wspólnego miesiąca, po upływie którego on wsiadł do samolotu, do Irlandii. A ja zostałam… Miałam do ukończenia studia i pracę magisterską do napisania.

Przez ten ostatni rok na uczelni powinnam była się bawić, nacieszyć się życiem studenckim, ludźmi, których już nigdy więcej miałam nie zobaczyć. Natomiast co ja robiłam…? Zatraciłam się w tęsknocie za facetem. Dziś nie mogę uwierzyć w to, jak bardzo stan zakochania zniekształca rzeczywistość i utrudnia nasz osąd.

Miałam klapki na oczach, które tak mocno przysłaniały mi świat, że jedynym celem było skończyć studia i lecieć za obiektem moich westchnień.

Tak też zrobiłam. Ledwie się obroniłam a już bukowałam bilet w jedną stronę na Zieloną Wyspę. Zostawiłam za sobą rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, wspaniałych ludzi, możliwość kariery, cały kraj, który przecież mnie ukształtował, i zaczęłam od nowa u boku mężczyzny, którego przecież ledwie znałam.

Deficyty miłości, z którymi wyszłam z domu rodzinnego i fakt, że mój – wtedy jeszcze chłopak – sprawiły, że poczułam się przez chwilę wartościowa i kochana. To wszystko spowodowało, że uczepiłam się cudownej wizji szczęśliwego życia, którą on przede mną roztoczył.

Weszłam w to bez namysłu, zatraciłam w tym siebie, porzuciłam swoją pasję, którą od zawsze było pisanie, co było również moją osobistą terapią, dzięki której umiałam przepracowywać trudne przeżycia i traumy.

W każdym poprzednim związku uzależniałam swoje szczęście od mężczyzny, nie umiałam sama sobie go dać. Przez te wszystkie lata byłam tak zaniedbywana, samotna i zależna emocjonalnie od partnera, że nie zauważyłam jak bardzo straciłam kontakt ze sobą.

Nie miałam świadomości, skąd się wzięło to ogromne, przemożne pragnienie bycia z kimś za wszelką cenę. Żeby się tego dowiedzieć musiałam stracić mamę i rozpocząć długą i żmudną pracę nad sobą.

Przebudzenie w końcu przyszło i uświadomienie tego, że póki nie pokocham i nie zaakceptuję samej siebie, nie będę umiała dać nikomu innemu miłości, bo niby jak, skoro nie kochałam siebie.

Zaczęłam pisać… odzyskałam swój talent i pasję, którą najbardziej w sobie cenię. Odnalazłam swoje wewnętrzne dziecko, które – jak się okazało siedziało w ciemnym koncie skulone, zapłakane i pogrążone w samotności. Ukochałam tą małą dziewczynkę i solennie przyrzekłam, że już nigdy jej nie zostawię, że już nigdy nie będzie sama, zawsze będę się nią opiekować. Boże…, ile łez się przy tym wylało, jakże oczyszczających, przynoszących ulgę.

Po tym, jak pojednałam się z moim wewnętrznym ja, pokochałam i zaakceptowałam siebie, okazało się, że między mną a moim partnerem istnieje tak ogromna przepaść w rozwoju świadomości, że nawet gdyby był on mistrzem w skoku w dal, nie przeskoczyłby takiego dystansu.

Partner stał się dla mnie toksyczny, a ja dla niego, nasze priorytety rozjechały się jak nogi gimnastyczki w szpagacie. Nie byliśmy już po tej samej stronie. Ja – zakochana w sobie, w swojej wrażliwości i pasji, poczułam się świetnie z samą sobą, przestałam się bać samotności, zaczęłam cieszyć się czasem spędzanym w pojedynkę. Odnalazłam w sobie najlepszą przyjaciółkę, uświadomiłam sobie, że związek z samą sobą jest najważniejszym związkiem w moim życiu, bo przecież ja i moja dusza jesteśmy w nierozerwalnym połączeniu, aż do chwili, kiedy Stwórca powie: „Game over” i zejdę z tej planszy zwanej życiem.

Znajduję się teraz na etapie, gdzie jestem absolutnie szczęśliwa na każdej płaszczyźnie mojego życia, akceptuję to, co do mnie przychodzi z zaufaniem i pewnością, że to, co się wydarza, wydarza się dla mnie i dla mojego dobra.

Zostawiłam kraj dla mężczyzny, który pojawił się w moim życiu, by zmusić mnie do poszukiwań odpowiedzi na pytanie: czym jest prawdziwa i bezwarunkowa akceptacja i miłość do siebie. Nie żałuję ani jednej chwili spędzonej z nim, bo doprowadziło mnie to do momentu, w którym jestem teraz, w którym stoję pewnie na ziemi i jestem dla siebie absolutnym priorytetem. Ten czas u jego boku był mi przeznaczony. Tak miało być. Wyciągnęłam z tego prawdopodobnie najważniejszą lekcję w życiu i będę podążać dalej swoją drogą, bogata o nowe doświadczenia i życiową mądrość.

Marta Kaźmirak


Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.