Nasza Gazeta w Irlandii Między wirtuozerią a dobrą gwiazdą. Wywiad z Marcinem Wasilewskim - Portal Polonii w IrlandiiPortal Polonii w Irlandii

Między wirtuozerią a dobrą gwiazdą. Wywiad z Marcinem Wasilewskim

marcin-wasilewski-trio-fot-andrzej-lazarz

Zdjęcie: Andrzej Łazarz

Muzyką interesował się praktycznie od dziecka. Jeszcze jako uczeń szkoły muzycznej założył zespół, w którym gra po dziś dzień. Znany ze znakomitych umiejętności i niesamowitego zamiłowania do jazzu, w niedzielę 27 października odwiedzi Cork. Wraz ze swoją grupą Marcin Wasilewski Trio da niezapomniany koncert w ramach festiwalu Triskel ECM Weekend.

Z Marcinem Wasilewskim, pianistą i współzałożycielem Marcin Wasilewski Trio, rozmawiał Przemysław Zgudka.

Jako grupa istniejecie już ponad 20 lat. Swoją działalność zaczęliście w 1990 roku, jeszcze jako uczniowie liceum muzycznego w Koszalinie. Dlaczego zaczęliście grać? Był to impuls czy przemyślana, długo konsultowana decyzja?

Rzeczywiście gramy już ponad 20 lat, konkretnie 23 lata. Z racji że mój ojciec grał muzykę rozrywkową, brat mamy – perkusista jazzowy – podrzucał mi wiele wspaniałych nagrań jazzowych, już jako młody chłopak chłonąłem tę muzykę, świadomie bądź mniej świadomie, w formie zabawy z kuzynem. Czasem walczyliśmy o walkmana by cokolwiek posłuchać.

Oczywiście później, w bardziej „świadomym” wieku lat kilkunastu, poważniej zacząłem do tego podchodzić, studiując muzykę klasyczną na fortepianie. Bardzo zapaliłem się do muzyki jazzowej. Za namową mamy i, w sumie, takiego mojego pomysłu, w 1989 roku pojechałem na Jazz Jamboree, o którym wujek bardzo żywo opowiadał w tamtych latach osiemdziesiątych. To była istna uczta dla jazzowych fanów w Polsce i nie tylko. Był to naprawdę fantastyczny festiwal, na którym grali i gościli światowej sławy jazzmani z Ameryki i Europy. Wziąłem ze sobą kolegę z klasy Sławka Kurkiewicza i pod wpływem tego wspaniałego festiwalu oraz impulsu w 1989 roku zapaliliśmy się do tej muzyki na sto procent.

Zaczęliśmy grać, jednocześnie ucząc się muzyki klasycznej. Utworzyliśmy zespół jazzowy z kolegą z klasy, perkusistą, który w ogóle grał na akordeonie. Pamiętam jak dziś, gdy weszliśmy do klasy kontrabasu i dostaliśmy olśnienia. Mimo, że był to jakiś stary „ruski” kontrabas, nienajlepszy, jego brzmienie miało to ciepło. I o to nam chodziło – to właśnie kojarzyło nam się z jazzem. Właśnie wtedy Sławek zdecydował przejść ze skrzypiec na kontrabas. Ja grałem cały czas na fortepianie i z tej zabawy zaczęliśmy uczyć się grania muzyki jazzowej na serio. Przez najbliższych kilka lat pochłonęła nas całkowicie. I wiele, wiele lat później, aż do tej pory jest to dla nas przede wszystkim pasja, ale też sposób na życie i nasz zawód.

Czy od samego początku wiązaliście nadzieje z większą popularnością, czy graliście “dla zabawy”?

Ciężko powiedzieć. Od początku mieliśmy oczywiście nadzieję. I tak jakby trochę nam szło, jakaś bardzo dobra gwiazda nad nami świeciła… W pewnym momencie zaczęliśmy uczestniczyć w warsztatach jazzowych – w Chodzieży, później w Margoninie, następnie w Puławach… Tam poznaliśmy Tomasza Szukalskiego, Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Kubę Stankiewicza, Artura Dutkiewicza, czyli starszych kolegów, muzyków działających już fest na arenie polskiej i nie tylko. Na warsztatach poznaliśmy również nieco młodszego od nas Michała Miśkiewicza, który też wychowywał się w atmosferze bardzo muzycznej. Jego ojciec Henryk Miśkiewicz to znakomity polski saksofonista altowy. Gdy zobaczyliśmy ze Sławkiem grającego Michała, powiedziałem Sławkowi, że chcę z nim grać. Bardzo łatwo przylgnęliśmy do siebie. I od razu zaczęliśmy grać wspólnie, już jako trio.

Dosyć szybko Jazz Jamboree stało się dla nas swojego rodzaju trampoliną. W 1993 roku zostaliśmy zaproszeni przez Henryka Majewskiego, wówczas szefa Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego trębacza, na występ otwierający festiwal Jazz Jamboree w Sali Kongresowej. Był to dla nas bardzo duży zaszczyt i ważny występ. I tak to się zaczęło. Od zabawy do poważnego podejścia do materii, jaką jest muzyka jazowa i muzyka w ogóle.

Każda grupa muzyczna ma płytę, którą z perspektywy czasu uznaje za przełomową. Którą z Waszych płyt mógłbyś określić mianem takiej i dlaczego?

Z perspektywy tamtego czasu najważniejsza dla mnie jest „Habanera”, nasza trzecia płyta, wydana w 2000 roku. Dlaczego akurat ten album? Po prostu był dla mnie taki bardziej dojrzały. Byłem z niego bardzo dumny. Z tego, jak zarejestrowaliśmy utwory, jak gramy, jaki to ma wymiar artystyczny i kompozycyjny. Dla mnie była to płyta ważna także ze względu na to, że połowa zawartych na niej utworów była mojego autorstwa.

Którzy artyści byli Twoimi największymi inspiracjami? Wiem, że od młodzieńczych lat uwielbiałeś Krzysztofa Komedę. Debiutowaliście albumem „Komeda”, który wypełniony był waszymi interpretacjami jego kompozycji.

Tak, nasza pierwsza płyta była albumem z muzyką Krzysztofa Komedy. Była to dla nas ważna płyta. Mieliśmy już zespół, ale nie mieliśmy jeszcze do końca materiału na płytę. Nuty dostaliśmy od Jana Ptaszyna, właśnie na warsztatach w Puławach. Już wcześniej słuchałem Komedy i wiedziałem, że to świetny kompozytor, który, mimo że żył krótko, ma na swoim koncie mnóstwo wspaniałych płyt. Było więc dla nas jasne, że nagrywamy muzykę Krzysztofa Komedy. Wybraliśmy najbardziej pasujące nam utwory i tak powstała płyta pod tytułem „Komeda”.

Wielu, wielu artystów jazzowych poznałem w czasach mojego pierwszego kontaktu z muzyką, kiedy walczyłem z kuzynem o wcześniej wspomnianego walkmana. To było gdzieś w wieku od 7 do 10 lat. Lecz to było jeszcze mało świadome słuchanie. Mając około 12-13 lat zostałem totalnie pochłonięty przez Keitha Jarretta, przez jego trio i jego solowe występy. Słuchałem też muzyki Kenny’ego Kirklanda, Marsalisów, Breckerów, Pata Metheny’ego… Oczywiście miałem mega fazę na Coltrane’a, Milesa Davisa, Herbie Hancocka, Billa Evansa i wielu, wielu innych wspaniałych muzyków. Już później, jak wpadłem w tę muzykę, słuchałem wszystkiego co było dobrym jazzem. Po prostu pochłonęła mnie ta muzyka bez reszty.

Komeda był z kolei taką polską inspiracją. A także Tomasz Stańko, z którym nawiązaliśmy współpracę bodajże w 1994 roku. Tomasz jest dla mnie i dla nas bardzo ważną postacią. Tą żywą, z którą tworzyłem wspólnie muzykę, uczyłem się. Wiele, wiele pozytywnych przeżyć i takich doświadczeń mam właśnie dzięki Tomaszowi Stańce.

Twoim instrumentem jest fortepian. Dlaczego wybrałeś właśnie ten instrument?

Rodzice po prostu wysłali mnie do szkoły na ten instrument. Mój ojciec jest pianistą. Niby skończył trąbkę, ale zawsze bardziej interesował go fortepian. Może właśnie dlatego jestem pianistą.

Siódmego października 2014 roku wytwórnia ECM Records wydała wasz najnowszy album „Spark of Life”. Krążek powstawał we współpracy ze szwedzkim saksofonistą Joakimem Milderem. Jak wspominasz jej nagrywanie?

Ta płyta jest dla mnie szczególna. Była to świetna sesja, byliśmy do niej dobrze przygotowani, zagraliśmy odpowiednią ilość koncertów przed rozpoczęciem nagrań. Utwory też były przemyślane. Tak do końca nie wiesz, co wydarzy się na sesji nagraniowej. Masz tylko dwa dni nagrań i musisz zrobić wszystko, by wyszło ci jak najlepiej. Jest to praca dosyć intensywna, męcząca, bo jesteś 7-8 godzin przy instrumencie dziennie. Jest to więc dosyć wyczerpujące, aczkolwiek sesja ta szła nam w miarę zgrabnie, lekko. To znaczy – było intensywnie, ale nie męczyliśmy się z wieloma powtórkami. A to jest ważne, bo pozwala ci zachować świeżość interpretacyjną utworów. No i nie męczysz się powtarzając kolejne wersje jednego kawałka – zachowujesz energię i kreatywność na kolejne utwory.

Joakim  okazał się wspaniałym towarzyszem tych nagrań i stanął na wysokości zadania. Zagrał w połowie utworów. Świetnie wkomponował się ze swoim brzmieniem, bardzo intymnym. Grał bardzo elegancko i grzecznie, że tak powiem. Swoją osobą nie przytłoczył tria, tylko ładnie dialogował, co jest w muzyce bardzo istotne.

Na koncercie w Cork zagracie utwory przede wszystkim z najnowszego albumu, czy szykujecie „przegląd” waszej twórczości?

27 listopada podczas niedzielnego koncertu w ramach ECM Weekend w Trisskel Christchurch w Cork zagramy głównie utwory z albumu „Spark of Life”. Pojawią się również inne kompozycje, być może te na następną płytę. Zagramy też utwór lub utwory z poprzednich naszych płyt, m.in.  z płyty „Faithful”. Bardzo cieszę się na ponowny występ w Cork. Tym razem  nie w małym klubie, jak wcześniej, tylko w kościele. Serdecznie wszystkich zapraszam.

Rozmawiał Przemysław Zgudka

THE MARCIN WASILEWSKI TRIO

Marcin Wasilewski Trio jest jedną z najjaśniejszych gwiazd polskiej sceny jazzowej, rozpoznawany dzięki swojemu unikatowemu talentowi w  łączeniu tradycji z nowoczesnym dźwiękiem.

Zespół kompiluje tradycyjny jazz z wymagającą formułą fortepianowego trio, kreując dzięki temu swój własny, jedyny w swoim rodzaju repertuar. To także jeden z najbardziej konsekwentnie rozwijających się zespołów polskiej sceny muzycznej, otwarty na inspiracje płynące z otaczającego go środowiska. Marcin Wasilewski Trio uznawane jest za jedną z najwybitniejszych i unikatowych formacji jazzowych swojego pokolenia, cieszy się uznaniem zarówno na scenie krajowej, jak i zagranicznej.

Marcin Wasilewski Trio to: Marcin Wasilewski (ur. w 1975) – fortepian, Sławomir Kurkiewicz (ur. w 1975) – kontrabas, oraz Michał Miśkiewicz (ur. w 1977) grający na perkusji.

Niedziela, 27 listopada o godz. 20.30

BILETY €25 / €22 dostępne pod nr telefonu 021 4272022

lub na WWW.TRISKELARTSCENTRE.IE

http://marcinwasilewskitrio.com/

 


Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.