Mówi o sobie, że jest zwyczajnym człowiekiem, który widzi świat przez pryzmat swoich wzlotów i upadków. Zachęca, aby nie bać się porażek i walczyć o swoje marzenia, aby nigdy się nie poddawać.
Joanna Szubstarska w rozmowie z Maciejem Jaworskim – byłym strongmanem, obecnie powerlifterem-BP, mistrzem świata WPC, trzykrotnym mistrzem Irlandii, wicemistrzem Polski, trenerem personalnym, trenerem trójboju siłowego, instruktorem kettlebell, naturopatą-dietetykiem
W karierze sportowej są wzloty i upadki, zwycięstwa, radości, ale zdarzają się również kontuzje. Czy urazy, jakich doznałeś, wpłynęły na Twoje życie?
Pierwszą poważniejszą kontuzję miałem, kiedy przygotowywałem się do startu w zawodach Strongman – był to zimowy puchar Polski 2004, ponad 20 lat temu. Wówczas jako młody, jurny chłopak nadużywałem środków dopingujących, co nie jest czymś nadzwyczajnym w tej dziedzinie sportu, ale nie odbiło się na moim zdrowiu. Dobijałem do rekordu – wyciskałem ponad 250 kg, siady, jak i martwy ciąg po 300 kg, przy wadze 136 kg. Zdarzyło się, że pękły kręgi w kręgosłupie w pięciu miejscach. Lekarze stwierdzili, że do uprawiania sportu już nie powrócę. Sam fakt pęknięcia nie był najgorszy w tym wszystkim, gdyż kręgi się zrosły, ale wystąpiła rozległa dyskopatia. W czasie, kiedy widziałem siebie na szczycie sportowych sukcesów, musiał nastąpić zwrot w karierze. Pamiętam, że chciałem iść drogą Mariusza Pudzianowskiego, który przecierał szlaki. Niewiele mi brakowało do jego wyników trójbojowych, ale niestety nie miałem żadnego zaplecza trenerskiego ani osoby, która pokierowałaby moją karierą. Do tego ta nieszczęśliwa kontuzja.
Jednak po kontuzji nie zrezygnowałeś zupełnie ze sportu i podejmowałeś próby siłowe, nawet wbrew zaleceniom lekarzy.
Całkowicie nie zrezygnowałem ze sportu, tylko wyeliminowałem niektóre ćwiczenia. Przyjeżdżając do Irlandii, na przekór lekarzom, ponownie usiłowałem podejść do zawodów i stać się strongmenem. Ponownie przytyłem ok. 20 kg, moja waga dochodziła do 142 kg. Niestety powtórzyła się sytuacja z kręgosłupem – wystąpiła dyskopatia i przygoda ze strongman zakończyła się już na dobre. Jednak następna próba powrotu do sportu, już w całkowicie innej dyscyplinie, przyniosła ogromne sukcesy: mistrzostwo świata i kilkukrotne mistrzostwo Irlandii, i był to efekt mojej determinacji, i walki. Szczególnej walki – z chorobą. Może brzmi to niejasno, ale tak właśnie było. Kiedy w 2020 r. zachorowałem na raka płuc, rozpocząłem walkę o siebie. Kiedy, mówiąc potocznie, rak toczył moje ciało, mówiłem sobie: Maciek, jeśli nie teraz, to kiedy?
Była to walka o zdrowie, o trofea sportowe, o najlepsze wyniki, czy o coś jeszcze?
Tak naprawdę długo walczyłem z demonami przeszłości. Z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości wyniosłem złe nawyki, bywałem agresywny, nie miałem kręgosłupa moralnego, co utrudniało mi życie, ciążyło w relacjach z żoną i dziećmi oraz innymi ludźmi. Byłem człowiekiem, który do 30 roku życia brał dużo od innych, w zamian nie ofiarowując zbyt wiele. Na pewnym etapie, tuż przed 40-tką, poznałem wartościowych, sprzyjających mi ludzi i tak zaczęła się moja przemiana wewnętrzna. Wpływ na nią oczywiście miała również ciężka choroba nowotworowa, którą chciałem pokonać, powalczyć o siebie. Uświadomiłem sobie wówczas, że dotąd nie byłem zbyt empatycznym człowiekiem. Odkryłem również, że trzeba o siebie dbać, zaakceptować, jacy jesteśmy i pokochać. Tylko wtedy jesteśmy w stanie pomóc drugiej osobie. Jeżeli człowiek jest uśmiechnięty, z dobrą energią wychodzi naprzeciw ludzi, inni odwzajemniają się tym samym. Od jakiegoś czasu powtarzam: To, co dasz światu, świat odda tobie. Jeżeli dajemy dobro, to ono na pewno do nas powróci.
Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że sukces to sposób, w jaki zmieniłeś swoje życie, pokonując przeszkody, które wydawały się nie do pokonania. Nad czym teraz pracujesz? Jakie masz plany?
Wspominam chwile, gdy byłem na podium i dopingowali mnie moi znajomi, żona, dzieci. Było to coś pięknego. Inaczej smakuje sukces, kiedy człowiek ma 20 lat i myśli, że dużo może osiągnąć. Wprawdzie nie powiodło się, z powodu kontuzji, w zawodach strongmen, które były moją ulubioną dyscypliną, ale jestem przekonany, że wszystko jeszcze przede mną. Ze sportu na pewno nie zrezygnuję, mam w planach zdobycie kilku mistrzostw świata. Obecnie z innej perspektywy spoglądam na świat mając czterdzieści kilka lat, przewartościowałem sobie kilka rzeczy. W ubiegłym roku przeszedłem operację barku i powoli wracam do gry. Poza sportem chciałbym zająć się pomaganiem ludziom, którzy mają problemy z wiarą w siebie, własne siły i możliwości. To przez długie lata był także mój problem. Uśmiechałem się, ale w środku byłem zagubionym chłopakiem. Znam smak upadku, znam wstyd przegranej i ból rozczarowania. Ale wiem też, że każda nieudana próba była krokiem w stronę czegoś większego. Sukces to nie coś, co przychodzi łatwo. To coś, co buduje się cegła po cegle, próbując, upadając i powstając na nowo. I właśnie to jest dla mnie esencją sukcesu – jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz… Wciąż jestem w grze. Pokonałem poczucie beznadziei i braku wiary w siebie, ale z podobnymi problemami zmaga się wielu. Moim marzeniem jest otworzenie w przyszłości ośrodka dla takich osób.
Jako trener personalny i naturopata-dietetyk proponujesz zasady, którymi osobiście się kierujesz i sposoby, dzięki którym można żyć zdrowo. Wśród Twoich porad jest sen, odpowiednia dieta, a nawet post czy morsowanie. Czy unikanie stresu, co podkreślasz, jest również ważne?
Stres to główny winowajca chorób. Alkohol może zniszczyć wątrobę, papierosy – płuca, a stres całe ciało. Dlatego w swojej praktyce trenera personalnego czy naturopaty-dietetyka proponuję techniki uspokajające, a także zachęcam do afirmacji, która może poprawić samopoczucie i jakość życia. Ostatnio modna medytacja również jest do zrealizowania, chociaż moim zdaniem trudna do osiągnięcia – a to z tego powodu, że zaprzątamy sobie głowę różnymi sprawami i niełatwo o wyciszenie. Proponuję, aby medytację zastąpiła afirmacja. Zdrowie to harmonia ciała, umysłu i ducha.
Z Twoich porad korzystają m.in. osoby z problemami żywieniowymi, a wychodzą zdrowsze, odmienione.
Tak, dużo jest takich osób. Sprawia mi dużą radość, kiedy ktoś zgłasza się do mnie z wagą 140 kg, a po kilkunastu miesiącach waży ok. 90 kg. Taka osoba dziękuje mi za to, wtedy odpowiadam: Podziękuj sobie, ponieważ to twoja silna wola i wiara sprawiły, że nie jesteś obciążony nadwagą. A ja jestem tylko twoim starszym bratem, który prowadził cię za rękę i czasem ciągnął do przodu.
Aby prowadzić innych, trzeba mieć siłę w sobie.
Każdy z nas ma czasem momenty zwątpienia, nawał obowiązków, problemy zdrowotne, miłosne czy inne problemy osobiste. Potrafią one skutecznie zniechęcić do wszystkiego, zdarza się to nawet na co dzień pozytywnie nastawionym do życia osobom. Nawet ludzie najbardziej twardo stąpający po ziemi mają takie chwile. Czasami bywa, że zderzasz się ze ścianą, jednak wierzysz ludziom, że ich głos nigdy nie dołączy do twoich wewnętrznych wątpliwości. Ludzie zamiast powiedzieć ci coś, co będzie cię dopingować, wzmacniać twoje wybory, wspierać i motywować – rzucą negatywne prześmiewcze spojrzenie, wyśmieją w mniej albo bardziej subtelny sposób lub otwarcie powiedzą ci, że to jest idiotyczny pomysł i skwitują „daj sobie spokój”. To, co ci pozostaje, to bronić swoich marzeń i nigdy się nie poddawać.
Dziękuję za rozmowę.
Joanna Szubstarska
FOTO: archiwum prywatne Macieja Jaworskiego
***
NEVER GIVE UP!
W 2023 r. ciężka kontuzja, która narastała latami, gdy lekarze powiedzieli mi: „Ty już do sportu nie wrócisz, odpuść… spróbuj może wędkarstwa”, wiele osób mogłoby uwierzyć, że to koniec. Ale ja nie należę do tych, którzy się poddają.
Ja się uparcie wciąż podnoszę.
Zamiast się załamać, poczułem bunt. Złość. Determinację.
I powiedziałem sobie głośno: „Nie ma takiej siły, która mnie złamie. Nigdy się nie poddam”.
Zacząłem szukać pomocy i znalazłem ją w Gdańsku w klinice Carolina, gdzie zamiast skreślenia mnie jako sportowca usłyszałem: „Zrobimy zabieg. Jeszcze wrócisz. Jeszcze staniesz na podium”.
Operacja trwała kilka godzin. Potem zaczęła się prawdziwa bitwa – miesiące ciężkiej rehabilitacji i kolejne miesiące jeszcze cięższej pracy. Każdego ranka mówiłem sobie to samo: „Masz robotę do wykonania. Bez wymówek”.
I robiłem ją. Tak jak zawsze – z sercem, charakterem, pasją.
Bo pasja to mój tlen. Moja siła. Moje życie.
Efekty przyszły. Musiały. Jest 2025 rok – 18 miesięcy od operacji i…
We wrześniu zdobyłem Złoty medal Celtic Clash w Limerick.
To był moment, w którym już wiedziałem, że wróciłem.
Październik… zdobyłem Mistrzostwo Polski we Wrocławiu.
Kolejny dowód, że determinacja jest silniejsza niż jakakolwiek diagnoza.
Później miała być Złotoryja, ale lekko naderwany mięsień piersiowy zmusił mnie do odpuszczenia. I wiecie co? Być może dobrze. Bo czasem mądrością jest zrobić krok w tył, żeby wrócić z podwójną siłą.
Ten rok kończę regeneracją, ale przyszły rok? Przyszły rok będzie piekłem dla moich rywali, są plany na start w:
– Mistrzostwach Irlandii IPO, WRPF;
– Mistrzostwach Polski WPC, WPA, WUAP;
– Mistrzostwach Europy w Limerick WPC;
– Mistrzostwach Świata, najprawdopodobniej w Anglii WPC
I dopóki oddycham, dopóty będę walczył – moja pasja bench press
Trzymajcie kciuki – bo to dopiero początek.
A dla każdego, kto dziś myśli o poddaniu się:
Nie waż się. Nigdy.
Możesz upaść. Ale musisz wstać.
Never give up!
Poznaj historię Macieja Jaworskiego, którego determinacja pozwoliła pokonać ból i cierpienie i doprowadziła go na szczyt


