Nasza Gazeta w Irlandii „Trzeba myśleć samodzielnie”. Wywiad z Mateuszem Nagórskim - Portal Polonii w IrlandiiPortal Polonii w Irlandii

„Trzeba myśleć samodzielnie”. Wywiad z Mateuszem Nagórskim

nagorski

Zdjęcie: Samanta Stochla

Samodzielności myślenia uczył się od Jacka Kaczmarskiego.  Choć nie lubi etykietek, jednak siebie może nazwać kimś w rodzaju liberała-anarchisty. Gdy wraca po trasie koncertowej do domu, prawie natychmiast zaczyna pracować nad nowym materiałem. Scena to jego życie.

Z Mateuszem Nagórskim o samodzielności myślenia, muzyce i Jacku Kaczmarskim rozmawiała Samanta Stochla.

Mateuszu, to był już drugi twój koncert w Dublinie. Od 10 lat wykonujesz utwory Jacka Kaczmarskiego, ale miłośnicy jego piosenek nie usłyszą „Murów” czy „Obławy”. Na jakiej zasadzie dobierasz repertuar do koncertu?

To był repertuar z płyty „Jacek Kaczmarski w świecie baśni”, więc w pierwszej części koncertu było to, co jest na płycie. Płyta zawiera moje wykonania piosenek Kaczmarskiego. To są piosenki, które wciąż wydają się ważne i aktualne. Te, które lubię śpiewać. Klucz osobisty jest zawsze najważniejszy, żeby wykonać coś sensownie i szczerze.  Śpiewam to, w czym się czuję dobrze. Ludzie często mają do mnie pretensje, że nie śpiewam „Murów” czy „Obławy”. Zarzucają mi gwiazdorstwo… A tu chodzi o coś innego. Nie czuje się gwiazdą, tylko czuję, że publiczność trzeba traktować poważnie. Częścią poważnego traktowania publiczności jest zaprezentowanie czegoś autentycznego i szczerego, czyli tego, co chce się zrobić. Tylko wtedy sztuka ma sens.

Do wielu tekstów Kaczmarskiego sam napisałeś muzykę. Jak było w przypadku tej płyty?

Płyta składa się w całości z piosenek napisanych przez Jacka Kaczmarskiego, do których poeta napisał zarówno tekst, jak i muzykę. Pomysł był taki, żeby pozostawić na rynku muzycznym ślad po moich wykonaniach tych piosenek, które przecież już tak długo towarzyszą mi w drodze artystycznej. Dlatego chciałem, żeby płyta przedstawiała rzeczywisty obraz mojej działalności scenicznej. Stąd pomysł na nagranie całkowicie live. Bez poprawek, powtórzeń i studyjnych sztuczek.

Na koncercie zagrałeś również jego pastorałki. Muzyka do nich była skomponowana przez ciebie czy przez Kaczmarskiego?

Muzyka jest Jacka. To jest program bodajże z 93 roku. Był napisany wspólnie ze Zbigniewem Łapickim, pianistą. Zaaranżowali to na niewielki zespół złożony m.in. ze skrzypiec i kontrabasu. Tworząc to nawiązywali do muzyki polskiej, ukraińskiej, a nawet żydowskiej i arabskiej. To jest zupełnie coś innego w twórczości Kaczmarskiego, chociaż opowiada, jak większość piosenek Jacka, o człowieku i z góry określonej tragedii jego losu.

Co następne bierzesz na warsztat?

Już właściwie jest gotowy kolejny program koncertowy, zatytułowany „Mój Zodiak”. Są to wiersze Jacka Kaczmarskiego do których dopisałem muzykę. Opowiadają – przez skojarzenia ze znakami zodiaku – o kilkunastu cechach ludzkiego charakteru. Pierwsze koncerty z tym programem zagram w przyszłym roku, prawdopodobnie również w Dublinie.

Co jest dla ciebie istotne przy tworzeniu muzyki?

Tekst. W nurcie tak zwanej piosenki poetyckiej tekst piosenki jest najważniejszy, a muzyka pełni wobec niego służebną rolę. Ilustruje go, przyozdabia, nadaje mu dodatkową atrakcyjność sceniczną. Natomiast zawsze trzeba pamiętać o proporcjach i przewadze wartości tekstu nad wartością muzyki w piosence. Jednocześnie jest to gatunek muzyki rozrywkowej i jako taki musi być dla słuchacza atrakcyjny. Muzyka powinna być dobrze do tekstu dobrana, ale i ciekawa, przykuwająca uwagę. Niezależnie od skromności stosowanych środków przekazu.

Mateuszu, czy masz jakąś myśl przewodnią? Jakieś motto, którym kierujesz się w życiu?

Pierwsze, co mi przyszło do głowy, gdy zadałaś to pytanie, to twierdzenie, że każdy przeżywa życie na własny rachunek. Trzeba myśleć samodzielnie. Wydaje mi się, że jest taki kierunek myśli współczesnej Europy, żeby wyręczyć człowieka w samodzielnym myśleniu. To jest coś, czego nie lubię w neokulturze europejskiej. To są oczywiście drobne znaki i symbole, ale wydaje mi się, że jest to dla mnie w jakiś sposób ważne, skoro tak bardzo mnie to irytuje. Jestem teraz w Irlandii. Wszędzie widzę napisy, które wskazują, co trzeba zrobić. Spójrz w prawo, w lewo, włącz, wyłącz. Fiksacja na punkcie bezpieczeństwa, mandaty, karanie… Nie lubię etykietek, ale jak się pewnie domyślasz, jestem troszkę kimś w rodzaju liberała-anarchisty. Ja nie lubię być wyręczany. Myślenie samodzielne jest jedną z największych wartości w życiu.

Coś w tym jest.  Tutaj wyręczanie jest do tego stopnia posunięte, że nawet woda sama opłukuje publiczne toalety. 

No właśnie. Dokładnie o to mi chodzi… O traktowanie człowieka jak idioty. A kiedy człowiek jest traktowany w ten sposób, to się do tego przyzwyczaja. Ludzie lubią myśleć samodzielnie i nie należy ich wyręczać we wszystkim.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Kaczmarskiego… W czym jesteś podobny do Jacka, a czym od niego się różnisz?

Poruszam się w ramach wymyślonej przez niego formy scenicznej. W czym się różnię? Rozpycham się po niej, jak umiem, szukając swojego kształtu. Ale w sumie samodzielności myślenia też nauczyłem się od niego, więc może różnic nie ma tak wielu. Znalazłem jedną. Nie jestem tak wspaniałym artystą.

Gdy na koncercie jest Ola, twoja dziewczyna, to śpiewasz dla niej?

Najchętniej. Zauważyłem, że to pewien rodzaj uzależnienia, żeby była na moich koncertach. Zauważyłem również, że gdy jej nie ma na koncercie, to śpiewa mi się dużo gorzej i ciężej gra. Mam wrażenie, mówię teraz za Olę, że lubi słuchać tego, co robię na scenie.  To mnie nakręca. Jak śpiewam na scenie i do ludzi, to lubię śpiewać do kogoś, komu się to podoba. Wtedy śpiewam dziesięć razy lepiej.

Jak wygląda życie rodzinne artysty? Mnie to zawsze zastanawia…  Dużo wyjazdów, koncertów… W jaki sposób to godzisz z codziennością?

W zeszłym roku zagrałem około 50 koncertów. W kontekście całego roku (365 dni) to wydaje się mało, ale naprawdę to 1/7 roku, czyli co siedem dni jest koncert. One oczywiście są zgrupowane. Najbardziej aktywny byłem na przełomie jesieni i zimy, kiedy wyszła nowa płyta. Gdy jest trasa koncertowa to trzeba się godzić na to, że się dużo jeździ.  Jak marynarz. Z czasem oczywiście ma się dość. To tak pod koniec trasy. Staram się zagrać tyle, by mieć dość koncertów. Wtedy wracam do domu i nic nie robię (śmiech).

Czyli 20 koncertów, a potem długo, długo nic…

Powiedziałem, że nic nie robię, ale to jest oczywiście kłamstwo. To czas, kiedy pracuję nad nowymi rzeczami. Wynika to z dwóch powodów. Jest to kwestia praktyczna. Trzeba cały czas myśleć nad nowymi projektami, bo trzeba coś do garnka włożyć. Trzeba za coś żyć. W Polsce moje koncerty sprzedają się komercyjnie trochę lepiej, niż w Irlandii. Mam nadzieję, że to się zmieni. Drugi powód jest taki, że nie jestem w stanie się powstrzymać. Najzwyczajniej w świecie. To jest moje życie. Po prostu.  Nie traktuję tego jako pracy zawodowej. Mam jakiś taki rodzaj … Ja to nazywam głodem. Wracam po trasie koncertowej do domu, odpoczywam przez tydzień, a potem zaczynam pracować nad nowościami. Po prostu nie umiem się powstrzymać. Coś mnie gna i każe ten głód zaspakajać. I w gruncie rzeczy jestem bardzo szczęśliwy. Tak to jest, gdy się kocha to, co się robi. To jest najważniejsze w życiu. Najcenniejsze.

Rozmawiała Samanta Stochla 


Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.