Nasza Gazeta w Irlandii Benzyna w Irlandii drożeje. Nikt nie we dlaczego. Koszmar wraca? - Portal Polonii w IrlandiiPortal Polonii w Irlandii

Benzyna w Irlandii drożeje. Nikt nie we dlaczego. Koszmar wraca?

Dla zmotoryzowanych na Zielonej Wyspie rok 2012 był horrorem. Cena benzyny była najwyższa w historii kraju. Teraz, po raz pierwszy od czterech miesięcy znowu rośnie. I nikt nie wie dlaczego…
stacja1-150x150

Na drogach Irlandii jeździ coraz mniej samochodów. I trudno się temu dziwić. W ostatnich miesiącach wzrosły koszty ubezpieczenia pojazdu, rząd podniósł wysokość podatku na samochód, a co najważniejsze cena benzyny jest okropnie wysoka. Jeśli dodamy do tego, że mamy kryzys, bezrobocie wciąż jest wysokie, a pracodawcy tną nasze zarobki, to wiadomo, że samochód powoli zaczyna się stawać towarem luksusowym. Dla zmotoryzowanych rok 2012 był koszmarem. Cena litra paliwa skoczyła w październiku na wysokość 1,70 euro za litr. Tyle nigdy nie płaciliśmy w całej historii kraju. Od tego czasu cena spadła i przez kilka miesięcy płaciliśmy około 1,50 euro za litr. Niestety w lutym benzyna znów zaczęła drożeć. Teraz za litr benzyny średnio płacimy 1,59 euro, a za diesla 153,7 euro, ale niektóre stacje żądają nawet 1,65 euro. O ile w październiku powodem podwyżek była sytuacja ekonomiczna na świecie, bo za baryłkę ropy płacono wtedy ekstremalnie dużo, to teraz trudno szukać powodów ekonomicznych. Można znaleźć nawet przesłanki do tego, że cena powinna spadać. Umacnia się bowiem euro w stosunku do dolara. A w dolarach płaci się za baryłki ropy.

– Mieliśmy wyjątkowo łagodną zimę, żadne prognozy ekonomiczne nie mówią o wzroście cen paliwa. Stąd podwyżki są zaskakujące i bardzo rozczarowujące – mówi Conor Faughnan z Automobile Association. Wygląda więc na to, że to właściciele stacji benzynowych chcą sobie dorobić naszym kosztem. A krocie zarabia już rząd. Niestety to właśnie podatki wywindowały ceny do tak makabrycznych rozmiarów. W tej chwili aż 55 procent ceny litra benzyny idzie do budżetu państwa. Od 2008 roku podatki skoczyły aż o 23 procent.

– Musieliśmy sprzedać samochód, bo nie było nas stać na jego utrzymanie. Teraz do pracy jeżdżę rowerem, a żona autobusem. Problemem jest już nawet wypad do sklepu, bo nie mamy gdzie załadować zakupów – opowiada Mariusz Gniewkowski z Dublina.

 


Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.