Nasza Gazeta w Irlandii Wywiad z Pawłem Łozińskim - Portal Polonii w IrlandiiPortal Polonii w Irlandii

Wywiad z Pawłem Łozińskim

Praca jest tym, co lubi najbardziej. Całkowicie go pochłania. Niekiedy jest też ona zmorą, która śni mu się po nocach. Zazwyczaj wtedy, kiedy film mu nie wychodzi. Jednak większość jego obrazów zdobywa nagrody na polskich i międzynarodowych festiwalach filmowych.

Paweł Łoziński  był gościem honorowym 9. edycji Polish Film Festival Kinopolis. Zaprezentował on swoje filmy oraz odbył spotkanie z dublińską publicznością. Jak sam podkreśla, wymiana myśli z widzem jest reżyserowi bardzo potrzebna. Z tym utalentowanym reżyserem filmów dokumentalnych i producentem rozmawiała Samanta Stochla.

Pawle, co musi być takiego w człowieku, żeby stał się bohaterem twojego filmu?

Trudno to zdefiniować. Musi mieć coś, co mnie do niego przyciągnie. Coś interesującego wypisanego na twarzy, obecnego w sposobie mówienia, po prostu w tym jaki jest. Potrzebuję zakochać się w bohaterze dokumentalnym, żeby zrobić o nim film. Muszę bardzo chcieć opowiedzieć o nim historię, żeby widz chciał ją zobaczyć.

„Ojciec i syn” – co nakłoniło cię do realizacji tego filmu?

Pierwszym powodem była trochę naiwna chęć, by unieśmiertelnić mojego ojca. Mieliśmy z ojcem taki zwyczaj, że rozmawialiśmy ze sobą na różne tematy. Mamy ten sam zawód, robimy filmy dokumentalne.  Kiedyś pomyślałem, że nigdy nie uwieczniłem go na taśmie,  nie utrwaliłem jako człowieka. A to idealny bohater. Taki skomplikowany, niejednoznaczny, dowcipny. Dobrze się na niego patrzy. Potem doszła druga motywacja – chciałam porozmawiać z nim o rzeczach, które mnie dotyczą lub bolą.  Zgodził się, ale pod jednym warunkiem – film  miał mieć dwóch reżyserów i dwóch bohaterów zarazem. Wystąpiliśmy w nim obydwaj. Obydwaj mieliśmy kamery.  Przyjęliśmy zasadę, że jeden może zadać drugiemu dowolne pytanie.

Na ile ten film jest prawdziwy?

Za tym filmem od samego początku stały prawdziwe emocje. To był bardzo trudny eksperyment dla nas obojga – zazwyczaj jesteśmy po drugiej stronie kamery. Czekamy na cudze emocje. Można powiedzieć, że wręcz na nie polujemy. Ja na przykład chciałem od ojca wyciągnąć więcej emocji, ale ojciec nie płacze. Ja też nie za bardzo. Najbardziej chciałem nakręcić samego siebie gdy płaczę.  Byłoby to duże osiągnięcie pod każdym względem, również ludzkim. Ale nie wyszło. Oczywiście mieliśmy na sobie „maski”. Są to te same maski, których używamy każdego dnia. Słabi z nas aktorzy. Nie podgrywałem więcej, niż robię to w codziennym życiu.

Co twoim zdaniem jest najważniejsze w dokumencie?

Dla mnie? Emocje.

Czym różni się dokument od reportażu?

Myślę, że reportaż jest na chwilę. A dobry film dokumentalny jest jak dobra książka – chce się do niego wrócić. Dokument się nie starzeje.

Pawle, kim jesteś?

To pytanie z „Gadających głów” Kieślowskiego (śmiech). Jestem ojcem, narzeczonym i reżyserem filmowym. W tej kolejności. Ale nie wiem, czy ta kolejność ma sens. Jak robię film to jestem przede wszystkim reżyserem. Jestem mężczyzną koło pięćdziesiątki, który już trochę przeszedł w swoim życiu. Czasami mierzyłem się z trudnymi rzeczami.  Próbuję radzić sobie z tymi przeżyciami za pomocą filmu. Jestem  człowiekiem, który połowę życia ma już za sobą. Już zaczyna być z górki. Jest coraz mniej czasu.

Co chcesz przekazać swoimi obrazami?

Za każdym razem staram się powiedzieć coś innego. Na pewno robię filmy o ludziach. O portretach ludzkich w różnych sytuacjach. Przy każdym filmie trop idzie przeze mnie. Mam prostą zasadę: gdy mam z czymś problem, jakąś trudność lub nurtuje mnie jakieś pytanie, biorę kamerę. Umownie stawiam ją tam, gdzie wydaje mi się, że znajdę odpowiedź. Przypatruję się temu, jak inni sobie z tym radzą. Robię o tym film… Teraz przymierzam się do filmu o mediacjach rozwodowych. Sam jestem po takim krachu rodzinnym. To jest coś, co mnie osobiście interesuje.

Czego pragniesz?

Bardzo zależy mi na tym, aby moje dzieci znalazły swoją prostą drogę w życiu. Mam poczucie, że ten świat, w który wkraczają jest mało przyjazny. Dziś jest tyle pokus ciągnących nas w stronę sukcesu, pieniędzy, bycia kimś na świeczniku. To wszystko wydaje mi się mało istotne. To pułapka. Chcę, żeby moje dzieci uniknęły tej pułapki.

Rozmawiała: Samanta Stochla

Cały wywiad w formacie mp3


Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.