Rozmowa z Krzysztofem Byszewskim, prowadzącym licytacje w Cork
W Cork ludzie oszaleli podczas Twoich licytacji. Prowadziłeś niesamowicie. Pracujesz w show biznesie?
Nie, w ogóle. Nie mam z tym nic wspólnego. Jestem skromnym programistą. Nigdy wcześniej nic takiego nie robiłem. Może mam talent? Szczerze mówiąc sam byłem zaskoczony tym, jak to poszło.
To jak się tam znalazłeś?
Iza, organizatorka mnie namówiła. Ona ma niesamowity talent do przekonywania. Wcześniej już raz współpracowałem z Izą. Teraz też miałem pomóc w jednej licytacji, a skończyło się że prowadziłem całą.
Świetnie rozumieliście się z DJ Duranem. Były jakieś próby?
Totalnie bez prób. W sobotę spróbowaliśmy przez chwilę i to było wszystko. Po prostu super się dogadywaliśmy. DJ puszczał w takich momentach różne dźwięki, że ludzie po prostu oszaleli. Zaczęli licytować, prawie walczyć o fanty. Dla mnie to było totalnym szokiem. A mogłoby być jeszcze lepiej, tylko nie starczyło czasu. Mieliśmy masę rzeczy na sprzedaż. Tylko, że zespoły chciały grać, nie było na to czasu. W końcu przestałem też licytować po angielsku. A Irlandczycy również brali udział w tej zabawie.,
Za co wylicytowałeś największą sumę?
Ludzie fantastycznie licytowali. I dawali takie sumy pieniędzy, że się w głowie nie mieści. Jedna z wyższych cen osiągnęliśmy za serduszko specjalnie przygotowane na WOŚP. Cena wywoławcza wynosiła 25 euro, a sprzedaliśmy za 355. Niesamowicie wyglądało to ze sceny. Atmosfera była jak w Finale w Warszawie. Na pewno to były jedne ze wspanialszych chwil w moim życiu.
Czyli za rok też poprowadzisz?
Jeśli będę w Cork to na pewno. Jestem w Irlandii już 5 lat i powoli myślę o powrocie do Polski. Chyba, że Iza znowu stanie na głowie i ściągnie mnie tutaj z kraju?
(zdjęcie ze strony mycork)
Redakcja tygodnika "Nasz Głos" informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.